
Choć miesiąc się jeszcze nie skończył, spokojnie siadam do komputera i piszę dla was tego miesiąca podsumowanie. Niedziela to odpowiedni moment, by przystanąć na chwilę i się zastanowić. Spisałam wszystko na kartkę, a teraz przelewam to na tę elektroniczną. Będzie kilka wydarzeń (no dobra, momentów) oraz ulubieńców (kosmetycznych, kulturalnych), moje zrealizowane cele i sukcesy (niektóre, wszystkim się z wami nie dzielę).
Gdy patrzę przez okno, widzę nadchodzącą wiosnę. A tylko przez okno mogę patrzyć, bo dopadła mnie choroba. Dziś ostatni dzień wolnego dla mnie, ale na szczęście już jestem prawie zdrowa. Najpierw chorowałam trzy tygodnie na zapalenie zatok - mniej więcej do 10 lutego. Gdy przeszło, byłam przeszczęśliwa. Naprawdę. Nabrałam sił i energii do życia. I bum. Po tygodniu zdrowia, od wieczora poprzedniej niedzieli mam ostre zakażenie dróg oddechowych. Nie polecam. Taki kaszel, że nie byłam w stanie powiedzieć jednego zdania. Do tego katar. Ale ten kaszel był najgorszy, bo aż mnie bolał brzuch od tego. Nie polecam.
Co mi dała choroba? Dała mi dwa dni chorobowego, co razem daje 4 dni wolnego od pracy. Wykorzystałam ten czas bardzo dobrze. Pierwszy dzień przespałam (ewentualnie leżałam na kanapie i oglądałam youtube). Potem nastał nowy dzień. Spałam już mniej. Troszkę udało mi się zrobić (lekkie rzeczy, np. strony na marzec w moim bulletjournalu). Wczoraj, już prawie pełna sił opracowałam listę rzeczy do zrobienia, realny plan dnia i zrealizowałam go w... 101%. udało mi się zrobić wszystko, co sobie zaplanowałam (nie wymagało to wielkiego wysiłku, ale np. dokończyłam książkę, zorganizowałam biurko, pouczyłam się słówek itp.). A dziś? Dziś kontynuuję moją listę, dopisałam parę nowych rzeczy. Czuję się już praktycznie zdrowa, ale lekki kaszel rano mi nadal towarzyszył.
Dobrze, ale nie samą chorobą żyje człowiek (nawet jeśli zabrała mi 17 z 24 dni). W tym miesiącu obchodziłam urodziny i z tej okazji napisałam list do samej siebie. Jeśli jeszcze nie przeczytaliście - koniecznie nadróbcie. Z okazji urodzin poszłam na łyżwy, zrobiłam jaskółkę podczas jazdy (dla mnie to sukces, wy myślcie co chcecie:). Później, w sobotę, poszliśmy na łyżwy z przyjaciółmi oraz zrobiliśmy małą urodzinową imprezę. Tort i te sprawy :)
Prezent na urodziny, który wybrałam sobie sama, to fiszki z języka angielskiego. Tak, skończyłam rok temu szkołę. Nie, nie przestałam się uczyć. Dla samej siebie. Dlatego, że kiedyś się przyda. Dla własnej satysfakcji. Dlatego, że lubię. Kupiłam fiszki z poziomu B2. Jakieś 15% tych słówek znam (z tych, których zdążyłam się uczyć), ale reszta to dla mnie albo nowość, albo zapomniane słowa. Ten system uczenia sprawdza mi się od lat, więc zainwestowałam pieniądze w rozwój. A potem dokupiłam fiszki z hiszpańskiego (pierwszy pakiet A1) oraz niemieckiego (drugi pakiet A2). Niemiecki znam na wyższym poziomie. Albo nie... znałam. Zapomniałam wielu słów i teraz sobie je przypominam. Niewiele jest zupełnie nowych, ale właśnie problemem jest to, że większości nie pamiętam. A lubię ten język, wiele nerwów kosztowało mnie jego nauczenie się i nie chciałabym go zapomnieć.
Po długiej chorobie udało mi się na nowo wdrożyć plany dnia. Mam nowy pomysł na ich tworzenie i na razie działa. Zobaczymy, jak sprawdzi się w tygodniu pracy. Mam nadzieję, że tak samo dobrze, jak teraz (gdy mam wolne).
Rozpoczęłam także porządki w całym domu. Mam swój specjalny system, który już dopracowałam i chętnie się nim z wami podzielę. Mam nadzieję zdążyć z nimi do wiosny, ale jeśli się nie uda - nie będę płakać. Mam czas. Takie porządki robię dwa razy do roku i dają mi poczucie odgraconej przestrzeni. A to dla mnie bardzo ważne, bo nie lubię mieć bałaganu. I nie lubię monotonii, więc za każdym razem zmieniam jakieś ustawienie.
Wróciłam do regularnych treningów. Przy zapaleniu zatok, w tym ostatnim tygodniu czułam się na tyle dobrze, by ćwiczyć. I tak udawało mi się kontynuować do ostatniej środy, gdy choroba zmogła mnie całkiem. Od dziś wracam do gry i poćwiczę lekką jogę, a od jutra normalny trening.
W treningach jest dla mnie ważne, by podnieść swoje możliwości, a nie przesadzić. Jeśli nie dam rady zrobić całej tabaty, robię ile mogę. I cieszę się, że tym razem udało się tyle. Nigdy nie zmuszam się mimo braku sił. I dlatego lubię sport w domu - bo mogę ćwiczyć na tyle, na ile pozwala mi organizm, a nie na tyle, na ile każe mi nauczyciel.
Pojawiła się także jedna bardzo ważna życiowa lekcja, ale o niej zaplanowałam już oddzielny wpis. Nic wam teraz nie zdradzę.
Ten wpis to już i tak tasiemiec, ale nie odpuszczę w połowie. Przyszedł czas na ulubieńców. Najpierw kulturalnych.
W lutym mój wolny czas pochłonął serial The 100. Genialny serial, który pokazuje, jak może skończyć Ziemia, jeśli ludzie nadal będą się zachowywać tak, jak teraz. Do czego może prowadzić wojna nuklearna. I jak ciężko jest sprawować władzę nie ważne, czy masz 17 czy 60 lat.
Opis z Filmweb: Nuklearna wojna niszczy cywilizację na planecie. Po wielu latach ze statku kosmicznego z ocalałymi ludźmi zostaje wysłana na Ziemię grupa nieletnich przestępców w celu kolonizacji.
Książki, które przeczytałam nie zachwyciły mnie mocno, ale jedna została mi trochę w głowie. Żona Mordercy autorstwa Rachel Cain. Dobry thriller psychologiczny. Wręcz można poczuć się jak główna bohaterka.
Opis: Świat Giny Royal legł w gruzach w chwili wypadku – nieznajomy samochód przypadkowo uderzył w ścianę garażu w jej domu. Rozpadło się wszystko, co uznawała dotąd za szczęśliwe i spokojne życie. W zniszczonym garażu odkryto zwłoki torturowanej kobiety. Okazało się, że jej mąż, człowiek któremu Gina ufała i ojciec jej dzieci, jest wyjątkowo okrutnym, seryjnym mordercą. Jak mogła o tym nie wiedzieć? Teraz Gina i jej dzieci są dręczeni przez anonimowych prześladowców. Mimo, że jej mąż znajduje się w więzieniu, wciąż otrzymują anonimy od osób, grożących im śmiercią. Ona i dzieci muszą przybrać nową tożsamość. Uciekają do odległego Stillhouse Lake. Gdy zdaje się, że najgorsze już za nimi, w jeziorze zostaje znalezione ciało kobiety. Gina nie może pozwolić, by jej dzieci również padły ofiarą sadystycznego mordercy. Jedno jest pewne – nauczyła się już, że nikomu nie może ufać i sama musi zwalczać zło. I że już nigdy nie może przestać.
Wyszła także nowa płyta Avril Lavigne Head above water. Bardzo emocjonalna, bliska mi muzyka. Teksty są naprawdę głębokie. Osobiście znajduję w nich cząstkę siebie. Posłuchajcie dwóch moich ulubionych piosenek.
I na koniec ulubieńcy kosmetyczni. Było ich dokładnie trzech.
Krem korneo-naprawczy Pharmaceris przeznaczony do skóry wrażliwej i alergicznej. Pomaga mi w walce z trądzikiem. Łagodzi cerę, nie zapycha. Jest dla mnie idealny.
Bronzer Lovely milky chocolate - dostałam go na święta i od tej pory używam przy każdym makijażu. Idealne odcień. Delikatny, słodki zapach i wygląd czekolady.
Perfumy Miss Giordani Oriflame - piękny zapach, idealny na wiosnę i początek lata, bo nie jest ciężki. Nie umiem opisywać zapachów, wybaczcie.
I to na tyle. Bardzo dłuuuugi wpis. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca. Jeśli tak - dajcie o sobie znać w komentarzach!
Dużo się działo u Ciebie :) Dużo zdrowia życzę, to jest najcenniejsze.
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńNajpiękniejsza chwila - zarezerwowanie TEGO dnia ! :)
OdpowiedzUsuńa jednak wyszło, że wcale to nie był najlepszy moment :)
UsuńGratuluje podjecia tej pieknej decyzji :)
OdpowiedzUsuńjednak życie pisze własne scenariusze i z tamtej decyzji pozostało wspomnienie ;)
UsuńOj,też bym chciała widzieć nadchodzącą wiosnę, bo mimo że uwielbiam zimę, to w tym czasie roku, zaczynam być nią nieco zmęczona, w końcu u nas trwa ona od początku listopada ;)
OdpowiedzUsuńno tak, u was w górach to jeszcze bardziej odczuwalne :(
UsuńGrutuluję zarezerwowania terminu ślubu i trzymam kciuki za wszystkie sprawy organizacyjne :)
OdpowiedzUsuńwszystkie sprawy organizacyjne diabli wzięli i wszystko się zmieniło :)
Usuń