Mówią, że trzeba coś robić dwadzieścia jeden dni z rzędu by weszło to w nawyk. Może coś w tym jest. Ale jest ten jeden malutki problem. Jak to zrobić, by zmusić się te dwadzieścia jeden dni? Gdyby to było takie proste, każdy z nas byłby idealny. A wcale tak nie jest. Walka ze złymi nawykami jest ciężka. Walka o dobre nawyki również do najprostszych nie należy. U mnie też wcale nie jest kolorowo.
W internecie można znaleźć wiele poradników o wprowadzaniu nowych nawyków, o budowaniu dobrych przyzwyczajeń, o osiąganiu sukcesów. A wiecie, jaki jest problem z tymi tekstami? W większości z nich mówi się tylko o tym, że się udało, że się uda, że da się to zrobić. Ale nikt nie wspomina o tym, że próbował to zrobić siedem razy i dopiero za ósmym się udało.
Panuje przekonanie, że za pierwszym razem musi się udać, bo inaczej nie ma sensu próbować. I wiecie co? Nie zgadzam się z tym. Gdybym się zgadzała, nie miałabym prawa jazdy. A tak się składa, że je mam i jestem z tego faktu bardzo zadowolona. A mogłam się poddać. Ale nie zrobiłam tego.
Jak wyglądało moje zdawanie egzaminu? Teoria dla mnie to zawsze sprawa banalna. Zdałam porządnie za pierwszym razem. Nic zaskakującego. Na praktycznym stresowałam się bardzo. Tak bardzo, że gdy egzaminatorka powiedziała mi, że mam się przestawić, to nie rozumiałam polecenia. A potem starałam sobie przypomnieć, jak się nazywam. Nie zdałam nie dlatego, że nie umiałam. Nie zdałam dlatego, że zeżarł mnie stres. Tak wielki, że wracałam tam jeszcze osiem razy. A pamiętam, jak mój instruktor mówił, że zdam za pierwszym. No cóż. Nie udało się. Najważniejsze jest to, że się nie poddałam.
Co chcę wam przekazać? Chcę wam przekazać, że z nawykami jest tak samo. Trzeba próbować. Jak się nie uda, to trzeba próbować znów. I znów i znów. Nigdy nie wiesz, za którym razem się uda. Ale udać się może, pod warunkiem, że będziesz próbować.
Mam sporo nawyków, które chciałabym wprowadzić w życie. Wielu złych nawyków chciałabym się pozbyć. Nie wychodzi mi to. Ale mam dopiero dwadzieścia lat. I jeszcze całe życie przed sobą. Więc staram się motywować znów i znów. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Ale nie poddaję się.
Ale czy nigdy nie można się poddawać?
Czasem trzeba.
Jednym z nawyków, które chciałam wprowadzić to ograniczenie cukru do minimum. Udało mi się to. Ale z dnia na dzień czułam się słabsza, czułam się coraz gorzej. Chcę zrobić badania, by sprawdzić, czy z moim zdrowiem wszystko w porządku. Ale na razie wróciłam do słodzenia herbaty i jedzenia czekolady. Nie hurtowo, ale w odpowiedniej ilości.
Gdy pracuję na nockach, muszę się jakoś pobudzić, bo czasem zdarza się kryzys. Nie piję kawy. Yerba mate działa, ale nie starcza na całą noc. Wtedy biorę do ręki batonik i jakoś leci.
Co chcę przez to powiedzieć? Nie to, że trzeba znaleźć wymówkę i się poddać. Ale to, że warto walczyć o nawyki, a przy tym nie zatracać się całkowicie. Nie można ślepo wprowadzać w życie czegoś, co u wszystkich się sprawdza. Być może u ciebie się nie sprawdzi.
Trzeba być świadomym i świadomie zmieniać swoje życie. Wszystko w granicach rozsądku.
Masz rację, trzeba być konsekwentnym w działaniu, ale też wiedzieć, kiedy odpuścić bądź pójść na kompromis (jak w przypadku Twojego ograniczania cukru). :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńSłuszne podejście. Też walczę ze swoimi nawykami, ale bez przesady. Coś też trzeba sobie zostawić, wyrzekanie się wszystkiego nie zawsze wychodzi na zdrowie. Jak bym miała się wyrzec ulubionych babeczek z malinami, albo ulubionej czekolady Lindta wpadłabym w depresję :D
OdpowiedzUsuńlepiej nie rezygnować z niektórych przyjemnosci :)
Usuń