Minęły już dwa miesiące (nawet troszkę ponad), więc przyszła pora na podsumowanie projektu włosowego, który... nie udał się całkowicie. O ile pierwszy miesiąc był dobry, tak w drugim rozłożyła mnie choroba (choruję już dwa i pół tygodnia i dopiero wracam do siebie). Zniknęłam całkowicie z bloga oraz Instagrama, ale już do was wracam. Tęskniłam za tym i mam sporo pomysłów. Wracając do tematu, podsumujmy więc ten nieudany projekt.
Przypomnę, jakie miałam cele.
- Codziennie piję herbatę zrobioną z dwóch torebek. Jedna skrzypowa. Druga pokrzywowa.
- Codziennie, przez trzy tygodnie (potem tydzień przerwy) piję drożdże. Jedną czwartą kostki zalewam wrzątkiem (jak najmniej wody).
- Po każdym myciu włosów nakładam odżywkę bez spłukiwania na długość, serum na końcówki oraz tonik w spray'u wzmacniający włosy na skórę głowy.
- Raz w tygodniu zamierzam olejować włosy, ale muszę kupić do tego celu olejek.
- Raz w tygodniu nakładam maskę na włosy na dłuższy czas, potem myję i oczywiście, jak przy każdym myciu, nakładam na chwilę odżywkę.
- Do tego biorę suplementy, ale zostało mi ostatnie 15 tabletek. Potem nie będę tego kontynuować.
A więcej do przeczytania w TYM wpisie.
Jak wyszła mi realizacja założeń?
1. Picie herbaty skrzypowo-pokrzywowej - tutaj szło najlepiej, bo musiałam zakupić nowe opakowania herbat. I ich prawie nie ruszyłam. Nie wiem, dlaczego, ale porzuciłam to picie. Smak już mi nie przeszkadzał, mogłam wypić normalnie (nie na wdechu) cały kubek takiej herbaty, ale jakoś z tego zrezygnowałam.
2. Picie drożdży - nie wiem, co z nimi nie tak, bo robiłam to, co zwykle, ale nie dało się ich pić. Robiły się niesamowicie gazowane. Porzuciłam to jeszcze nim tak naprawdę w ogóle zaczęłam to robić. Spróbuję jeszcze raz, ale na razie mam do tego niechęć.
3. Nakładanie odżywki bez spłukiwania oraz zabezpieczanie końcówek to sukces, bo robiłam to praktycznie za każdym razem po umyciu włosów. Będę to kontynuować, bo włosy wtedy są łatwiejsze do rozczesania oraz bardziej się kręcą.
4. Olejowanie - zakupiłam olejek i kilka razy go użyłam, ale zdecydowanie za mało, by widzieć jakieś pozytywne efekty. Chciałam to robić raz w tygodniu, a wyszło raz na dwa tygodnie. Włosy po olejku były bardziej odżywione, ale nie obciążone.
5. Maska przed myciem - i tu... fanfary... zrobiłam to raz. Jeden raz przez te dwa miesiące. Także... chyba nie wymaga to większego komentarza.
6. Suplementacja - jak już pisałam, nie zamierzałam jej kontynuować. Nie widziałam żadnych efektów jej stosowania.
Dodatkowo zrobiłam badania, ale wszelkie wyniki w normie, więc moje wypadanie włosów po prostu sobie jest i tyle. Nie wiem, co jeszcze mogłabym z tym zrobić.
EFEKTY
Starałam się ułożyć zdjęcia tak, by były maksymalnie podobne do siebie. Może nie wyszło idealnie, ale widać jakiś tam przyrost włosów. Myślę, że gdybym skrupulatniej wykonywała polecenia, które sobie sama dałam, byłby to o wiele większy efekt.
Włosy są też mniej spuszone, bardziej błyszczące i lepiej odżywione. Dostało im się trochę w kość przez ostatnie tygodnie, bo mamy zimę, ja miałam zapalenie zatok, więc suszyłam je po każdym myciu. Dodatkowo - gdy mam nocki - także muszę suszyć włosy suszarką. Nie ominę tego aż do ciepłej wiosny, gdy w niedosuszonych włosach będzie można wyjść spokojnie z domu. Przypomnę tylko, że moje włosy w normalnych warunkach schną całą noc, a rano są i tak wilgotne.
Chciałabym jeszcze raz spróbować przeprowadzić to wyzwanie i mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Chorowanie mam już za sobą, więc raczej nic mnie nie powstrzyma.
Tym razem nie napiszę wam o moich założeniach, a pokażę je dopiero za dwa miesiące przy kolejnym takim podsumowaniu.
Dużo zdrowia życzę! Jak na dość nieregularne stosowanie się do swoich postanowień, efekt moim zdaniem jest bardzo dobry. Zwłaszcza,że widoczny gołym okiem :)
OdpowiedzUsuńdziękuję ;)
UsuńWow, naprawdę sporo urosły!
OdpowiedzUsuń:)
Usuń